Gra roku wyszła już w maju - „The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom” [RECENZJA]
Nintendo/YouTube

Gra roku wyszła już w maju - „The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom” [RECENZJA]

  • Dodał: Maciej Baraniak
  • Data publikacji: 28.05.2023, 20:31

Nowa odsłona The Legend of Zelda wreszcie wjechała na salony, lecz jednocześnie stanęła przed olbrzymim wyzwaniem. Jak sprawić, aby przebić grę, którą już wielu uważało za najlepszą produkcję ich życia? O dziwo, twórcom udało się to bez większego problemu i zawiesili poprzeczkę jeszcze wyżej.

 

The Legend of Zelda: Tears of the Kingdom to kolejna odsłona kultowej serii. Po wydarzeniach z ostatniej części, Link podróżuje wraz księżniczką Zeldą, aby zbadać historię Hyrule. Niestety, księżniczka wpadnie w tarapaty (niespodziewane niczym nadejście hiszpańskiej Inkwizycji), a Link, pozbawiony wszystkich swoich umiejętności, będzie zmuszony ponownie udać się na misję, aby ją uratować. Czeka nas zwiedzanie Hyrule w celu odzyskiwania mocy, aby stawić czoła Bossowi w kilkadziesiąt godzin lub... w niecałe 100 minut.

 

Piaskownica DOSKONAŁA

Problemem wielu gier AAA w obecnych czasach jest zbytnie kierowanie graczy za rączkę. Traktuje się ich jak maturzystów przy egzaminie dojrzałości z matematyki, dając wszystkie możliwe dane i ucząc ich odpowiedniego sposobu myślenia, a potem wszyscy trzymają kciuki, że nasz dzielny uczeń po prostu zrobi to, co mu kazaliśmy. Ostatnia Zelda już wyszła temu naprzeciw, bo tutaj jedynie wskazuje nam, gdzie będziemy ten egzamin zdawać.

 

Przede wszystkim, stworzono świetny system lepienia rozmaitych konstrukcji. Od teraz istnieje możliwość połączenia praktycznie dowolnych obiektów, tak więc możecie wziąć deskę, doczepić do niej kółka oraz wiatraczek i dostajecie coś, co potrafi jeździć. Oczywiście zabawek jest tu cała masa, a w sieci już można znaleźć wiele filmików, gdzie ludzie na rozmaite sposoby pokonują coraz to trudniejszych bossów produkcji lub... grillują niektóre postaci niezależne. Jakby jednak nie spojrzeć - zabawy jest tutaj mnóstwo.

 

Przy tym naprawdę podoba mi się, że twórcy nie dali nam dokładnie tych samych zabawek, co w poprzedniej części, a zaoferowali zupełnie nowe rozwiązania. Praktycznie żadna z funkcji się nie powtórzyła, dzięki czemu cały czas czujemy powiew świeżości i mamy poczucie nowych możliwości. Zresztą w ogóle nie ma tutaj mowy o powtarzaniu czegokolwiek - bronie może i wyglądają podobnie, ale je również można łączyć z obiektami przez co są zupełnie inne. Gama przeciwników została stosownie poszerzona, a nawet wieże, które dotychczas były nieco powtarzalne, teraz mają niekiedy swoje mikro misje.

 

Hyrule nie tylko na ziemi

Największą nowością miała być zmiana mapy, a raczej jej powiększenie o zawartość powietrzną. I to rozwiązanie, a jakże, wyszło po prostu fantastycznie. Wysp jest cała masa, a odkrywanie sposobów, jak się między nimi przedostawać, to istne cudo. Raz możemy po prostu polecieć na lotni, innym razem należy zbudować wózek, aby przetransportować się po szynach, a czasem musimy skorzystać z możliwości wlecenia po jednym kamieniu, który akurat spadł na ziemi.

 

Przy tym sama możliwość odwiedzenia zawartości w powietrzu stanowi całkiem przyjemne urozmaicenie normalnej rozgrywki. Gdy już nudzicie się chodzeniem po zwykłych ziemiach, to możecie dostać zaproszenie w postaci w/w spadającego kamienia, który ląduje tuż u Waszych stóp. W sumie śmiesznie by było, jakby w uniwersum Harry'ego Pottera też tak było - nagle spada Wam kamień na ulicę i jesteście wezwani do szkoły magicznej. To by dopiero była szkoła MAGII.

 

Mimo wszystko, jeśli obawialiście się, że twórcy zrobią dokładnie tę samą mapę, to faktycznie mamy tutaj dokładnie to samo Hyrule. Ja bym się tym jednak specjalnie nie przejmował, bo zawartość powietrzna jest olbrzymia, a z nowymi zabawkami i tak poczujecie się jakbyście byli w zupełnie nowym środowisku.

 

Gra logiki czy zręczności?

To, co jednak najbardziej urzeka mnie w Zeldzie to możliwość pokonania właściwie każdego przeciwnika już na pierwszych poziomach. Bo nie chodzi tutaj o statystyki waszych broni, a jedynie to, co macie w głowie. Wystarczy znaleźć odpowiedni przedmiot, dobrze przemyśleć konstrukcję i nagle jesteście zdolni pokonać jednego z trudniejszych przeciwników. To już działało w poprzedniej odsłonie, lecz uczciwie przyznam, że dopiero teraz wskoczyłem w ten wagonik szaleństwa na poważnie.

 

I jasne, niby można naparzać się na typowe bronie, ale twórcy od razu pokazują gdzie jest Wasze miejsce. Link to w końcu zwykły mały człowieczek i choćby bardzo chciał, to swoją wykałaczką nie jest w stanie pokonać olbrzymów wyłącznie za pomocą kłucia. Jak zostaniecie strzeleni raz od takiego olbrzyma, to od razu zobaczycie wszystkie prawa Newtona na jednym obrazku. Zapewniam w tym wszystkim, że pokonanie ich daje za to olbrzymią satysfakcję.

 

Technikalnia

To, co najbardziej martwiło mnie w kontekście Tears of he Kingdom, to techniczny aspekt gry. Produkcja była wielokrotnie przesuwana w czasie i choć Nintendo raczej nigdy nie miało większych problemów ze swoimi produkcjami, to lekki stresik pozostał, szczególnie w kontekście gry na nieco starsze Nintendo Switch. Na szczęście Japończycy nie zawiedli i dostarczyli produkt prawie idealny.

 

Piszę prawie, gdyż bywały momenty, w których zauważyłem jakiekolwiek spadki klatek, a odbywały się one wyłącznie w czasie patrzenia na kilka powietrznych wysp jednocześnie i to jeszcze samemu będąc na jednej z nich. Zdarza się to jednak niezwykle rzadko i faktycznie może obciążyć procesor, także kompletnie rozumiem, skąd ta sytuacja. Mimo to, tak powinny wyglądać gry na premierę, więc z czystym sumieniem możecie lecieć do sklepu już teraz.

 

Podsumowanie

Właściwie można się już rozejść, bo Gra Roku już się ukazała. Jasne, za rogiem nowy Spider-Man, a pewnie wpadnie coś jeszcze z potencjałem na pochwycenie rękawicy, ale tak szczerze - nie ma jakichkolwiek szans. Piaskownica zaoferowana przez Nintendo jest po prostu doskonała i właściwie dawno nie czułem takiej dziecięcej radości, płynącej z samej rozgrywki. Oby więcej takich gier, a teraz pozostaje mi powrócić do grillowania rozmaitych stworków i budowania coraz to lepszych konstrukcji.

 

Grę otrzymałem od polskiego wydawcy na mocy współpracy recenzenckiej.

Maciej Baraniak – Poinformowani.pl

Maciej Baraniak

Student UEP na kierunku prawno-ekonomicznym. Prywatnie miłośnik różnych gatunków kina oraz komiksów, a przy tym mający bardzo specyficzny gust muzyczny. E-mail: maciej-baraniak@wp.pl