Superwulkan w Yellowstone

  • Data publikacji: 05.06.2018, 22:20

Kaldera Yellowstone znajduje się na terenie Parku Narodowego Yellowstone w USA, w stanie Wyoming. Według przeprowadzonych badań, superwulkan budzi się co około 600-700 tyś. lat. Ostatnia jego erupcja miała miejsce 640 tyś. lat temu. Właśnie z tego powodu geolodzy przestali zadawać pytanie, czy Yellowstone wybuchnie. Teraz pytanie brzmi – kiedy?

 

Od początku 2017 roku geolodzy coraz częściej mówią o budzeniu się wulkanu. Na jego terenie rozmieszczone są nadajniki GPS, cały czas kontrolowana jest również aktywność sejsmiczna, a także dokonuje się pomiarów radiowych z satelity. 

 

W 2015 obudził się gejzer Gigant, który był nieaktywny od 2010 roku, w 2016 zaczęła stopniowo rosnąć aktywność sejsmiczna wokół wulkanu Yellowstone. W lipcu, a następnie w październiku 2017 roku, zanotowano bardzo silne trzęsienia ziemi wokół wulkanu. Od początku roku 2018 coraz więcej naukowców oraz geologów przygląda się wulkanowi, jego trzęsienia są coraz częstsze, dłuższe, jak również mocniejsze - według skali Richtera osiągają około 1,6 stopnia. Zdarzają się też silniejsze wstrząsy, które niepokoją mieszkańców. Pod wulkanem, 20 do 45 km w głąb Ziemi, znajduje się olbrzymi basen magmy, którego objętość szacowana jest na 46 tys. km³. Według United States Geological Survey, Ziemia znajduje się obecnie w okresie wzmożonej aktywności wulkanicznej, z jej wnętrza wypychane są ogromne ilości magmy. Prawdopodobnie ma to również związek z podnoszeniem się oceanów w wyniku globalnego ocieplenia. W ostatnich latach o swoim istnieniu dał znać największy podwodny wulkan w Europie - Marsili, a także Etna znajdująca się na Sycylii, Barren w Indiach (po 150 latach nieaktywności) i Kilauea na Hawajach. Oczywiście, przykładów jest o wiele więcej – kolejnymi są 4 główne wulkany na Islandii, które zaczęły się budzić.

 

Gdyby wulkan Yellowstone miał wybuchnąć, wiązałoby się to z serią nieszczęść. Teren, który jest zagrożony to środkowa część Ameryki Północnej. Całe Stany Zjednoczone znalazłyby się pod warstwą pyłu wulkanicznego. Wybuch poruszyłby płyty tektoniczne i powodował trzęsienia na całej Ziemi. Tony popiołu, tlenki siarki, które dostałyby się do atmosfery, ochłodziłyby klimat i spowodowały zaciemnienie Ziemi. Z czasem popiół zacząłby opadać na ziemie, zasłaniając roślinność i skażając wody, a brak wystarczającej ilości słońca docierającej do Ziemi oraz ochłodzenie klimatu wiązałyby się z zaprzestaniem wzrostu roślinności i zbóż. Zwierzęta, bez roślinności i wody zdatnej do picia, zaczęłyby umierać, a na samym końcu łańcucha my sami byśmy wymarli, dotknięci brakiem pożywienia, wody i skażonym powietrzem, które doprowadziłoby do licznych chorób układu oddechowego.

 

Ze względu na duże niebezpieczeństwo opracowuje się pomysły i techniki, jak załagodzić wybuch lub w ogóle do niego nie dopuścić. Ciekawy pomysł zaproponował rosyjski analityk Konstantin Sivkow, prezes Akademii Problemów Politycznych. Według niego, odpowiednim sposobem na pozbycie się problemu wulkanu jest uderzenie nuklearne. Jak sam przekonywał, dodatkowym atutem jest również bezpieczeństwo kraju - dzięki temu pozbyliby się albo osłabili w znaczącym stopniu przeciwnika.

 

Drugi pomysł opublikowany został przez NASA. Brian Wilcox z Jet Propulsion Laboratory informuje o ochłodzeniu superwulkanu poprzez głęboki na 10 km odwiert, do którego pompowałoby się wodę pod wysokim ciśnieniem i wracałaby ona na ziemię w temperaturze około 350 stopni Celsjusza. Wulkan, podgrzewając wodę, traciłby energię cieplną. Niestety nie jest to rozwiązanie tanie - łączny koszt projektu to 3,5 miliarda dolarów, a pierwsze efekty byłyby widoczne dopiero po kilkudziesięciu latach, natomiast całkowite ochłodzenie zajęłoby kilkadziesiąt tysięcy lat. Pomysł mocno kontrowersyjny, niebezpieczny i drogi, lecz jeśli zacząłby przynosić efekty, byłby rozwiązaniem również dla innych superwulkanów.

 

Nauka ciągle pokonuje przeszkody przed nią stawiane, a więc miejmy nadzieje, że i tym razem się uda.